niedziela, 31 stycznia 2016

Make-up po meksykańsku


Mikrobusy czekające na pasażerów na dworcu przy kampusie UNAM w mieście Meksyk.


Zielony, rozklekotany mikrobus w rytmie muzyki typu banda pędzi na złamanie karku – choć w tym konkretnym przypadku bardziej prawidłowo należałoby napisać na złamanie koła – ulicami południowych dzielnic/kolonii miasta Meksyk. Ludzie podskakują na swoich siedzeniach. Choć może należałoby powiedzieć, iż walczą o życie, a właściwie o dotarcie do pracy/szkoły/targu/sklepu/dworca. Każdy z uczestników tej „pseudo-zabawy”, kej karuzeli za 4-5 pesos, zastanawia się, kiedy wypadnie przez okno z tego pędzącego poprzez jeszcze niemalże całkowicie zaspane miasto środka transportu. W końcu jest godzina 7, w porywach 8 rano, co w Meksyku dla zdecydowanej większości oznacza jeszcze godziny mocno przedporanne. Jednakże pomimo przedziwnych akrobacji i układów choreograficznych, jakie trzeba wyczyniać, by nie wylądować swoimi czterema literami na podłodze, 80% populacji damskiej, jaka znajduje się w tym „pseudo-autobusie” dokonuje porannych czynności upiększających. Przedłużanie rzęs, tudzież ich obcinanie, malowanie oczu, rzęs, ust, pudrowanie to widok jak najbardziej normalny w transporcie publicznym w Meksyku. Nikt zdaje się nie zastanawiać, jakim cudem Meksykankom udaje się dokonać tych niezwykle skoordynowanych ruchów i tych jakże subtelnych manipulacji przy swojej twarzy. Zaręczam, iż rzeczywiście wychodzą one z mikrobusa piękniejsze, niż wchodziły. A zatem, podczas gdy mężczyzna (a przynajmniej jeden Guerito) próbuje wielokrotnie i bezskutecznie trafić do swojej kieszeni by wydobyć drobne na bilet, kobieta jest w stanie umalować całą twarz z niezachwianą precyzją. Cud, czary, czy co...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz